
Barnaba Siegel: W Polsce jeszcze nie mówi się dużo o esportowcach, na pewno zdecydowanie mniej niż o piłkarzach czy siatkarzach. Kiedy po raz pierwszy spotkała się Pani w swojej pracy z graczami?
To zupełnie nowe doświadczenie. Wiedziałam, że na świecie już od dawna są profesjonalne drużyny graczy, ale byłam zaskoczona, gdy jedna z organizacji – Team Kinguin – zgłosiła się do mnie z propozycją współpracy. Spośród tych polskich psychologów, których znam, jeszcze nikt nie miał styczności z esportowcami. Można powiedzieć, że jestem jednym z pionierów.
Na czym polega taka praca z graczem? Czy bardzo różni się od wspierania sportowców?
Wbrew pozorom różnice nie są tak duże, jak może się wydawać. Ale najistotniejsze jest to, z czym każdy indywidualnie przychodzi. Można pracować nad rozwojem umiejętności koncentracji, nad czasem reakcji, podejmowania decyzji pod presją czasu. Ta presja czasu jest nawet większa w grach niż w tradycyjnych sportach. W piłce nożnej mamy 90 minut meczu. W Counter-Strike’u kilkadziesiąt rund, a każda trwa średnio tylko 2 minuty. Najważniejsza akcja rozgrywa się w kilkadziesiąt sekund. Pole czasu na podjęcie decyzji jest zdecydowanie mniejsze.
Ale w piłce nożnej też mamy np. podbramkowe sytuacje, gdzie pojedyncze decyzje, sekundy mogą zaważyć na tym, czy będzie bramka.
W sportach tradycyjnych jest też znacznie większa możliwość rozładowania energii i emocji, które się pojawiają. To naturalne – i na murawie łatwo to przekuć w lepsze działanie. Pobiec szybciej, mocniej kopnąć piłkę, zetrzeć się z przeciwnikiem. W grach zawodnicy siedzą i nie bardzo jest co z tą energią zrobić, bardzo łatwo jest się „podpalić”.
I jak to można zrobić?
Na przykład znaleźć coś, na czym można się wyładować fizycznie i takie zachowanie nie kłóci się z regulaminem czy przyjętą kulturą. Podpowiadam graczom, żeby w stresowej sytuacji mocno wbić nogi w podłogę. Skupić na tym całą energię, jakby się miało dziurę w podłodze zrobić. Przydatne są też piłeczki antystresowe, rozdawano je nawet na jednym z turniejów „League of Legends”. Trzeba je zgnieść naprawdę mocno.
Pomaga?
Czy są jeszcze jakieś rzeczy, które różnią sportowców i graczy?
W grach szalenie ważna jest komunikacja werbalna, zdecydowanie bardziej niż w sportach tradycyjnych, gdzie można nawiązać kontakt wzrokowy, pokazać coś ręką, podejść do innego gracza. Tutaj najczęściej nie ma na to miejsca. Pracujemy też nad precyzją komunikacji, żeby w minimalnej liczbie słów zawierać maksymalnie dużo informacji. Nie można tracić czasu na rozmowę, ale jednocześnie trzeba przekazać coś bardzo istotnego partnerom.
Tu dochodzi kolejna sytuacja, z którą e-sportowcy mają problem. W czasie turnieju noszą słuchawki wygłuszające. Czasami włączony jest dodatkowy szum, aby odciąć ich całkowicie od środowiska zewnętrznego, żeby nie było słychać ewentualnych podpowiedzi. 2-3 godziny słuchania takiego szumu może nabawić człowieka bólu głowy i zwyczajnie przeszkadzać. Pracujemy, aby zawodnicy też mogli sobie poradzić z takimi bodźcami.
Ci milczący zawodnicy kojarzą mi się z obrazem, jaki chyba nosi w sobie cały czas spora część społeczeństwa. Że zapalony gracz to taki aspołeczny, zamknięty w sobie. Pani kontakt z e-sportowcami potwierdza, czy raczej zaprzecza temu stereotypowi?
Myślę, że zróżnicowanie graczy jest dokładnie takie samo jak ludzi w społeczeństwie. Zdarzają się osoby mniej otwarte, bardziej otwarte. Ja sama nie miałam takie obrazu w głowie, ale rzeczywiście sporo osób miewa krzywdzące stereotypy.
W Polsce powstaje coraz więcej drużyn e-sportowych, mnóstwo młodych osób jest zafascynowanych rozgrywkami i sami marzą o takiej karierze. Czy ma Pani dla nich jakąś radę?
Żeby się nie „podpalać” i ciężko pracować. Niektórzy szybko osiągają sukces i osiadają na laurach. Lepiej przyjąć wygrane na chłodno i stawiać sobie coraz wyższe cele.
Rozmowa do znalezienia tutaj: https://gry.wp.pl/e-sportowcy-potrzebuja-nie-tylko-trenera-ale-i-psychologa-rozmowa-z-ekspertem-6128247032047745a
Czytaj też: Praca ze sportowcami i e-sportowcami niewiele się różni